środa, 18 września 2013

Guizhou. Perypetie z uczniami

Uważacie, że … yyy… zgubienie uczniów to duży problem? Bo mi dzisiaj zginęła dwójka. No ale w Chinach i tak mają za dużo dzieci, prawda? Braku tej dwójki nikt nawet nie powinien zauważyć… Ewentualnie zgarnie się jakieś dwie dziewczynki ze wsi i może nikt nie pozna, że to nie te… No dobra, chyba jednak nie nadaję się na nauczycielkę.
Poniżej wklejam kilka zdjęć moich podopiecznych. Wyglądają uroczo, ale niektóre z nich potrafią zajść za skórę.


Na przykład ta dziewczynka, chociaż sprawia wrażenie niewinnej, jest naprawdę rozpieszczona i ZŁA. Chodzi za nauczycielami krok w krok, oczekuje specjalnego traktowania i czuje się lepsza niż reszta klasy. Nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak dziką zrobiła awanturę mojemu koledze z Włoch, gdy ten dał jej "jedynie" piętnaście kiełbasek, podczas gdy pozostałe dzieci dostały po jednej. Liczyła, że sama będzie mogła zjeść wszystkie. Inna sprawa, że wyrób kiełbaskopodobny jaki można dostać w sklepiku szkolnym w prowincji Guizhou ma wysoce wątpliwe walory smakowe.


 Tą małą natomiast uwielbiam. Grzeczne, inteligentne i kochane dziecko, pilnie się uczy, w przyszłości chce zostać naukowcem.


A tu jeszcze dwa zdjęcia z ceremonii otwarcia:




wtorek, 17 września 2013

Ty

Wraca znowu i znowu. Myślę o tym, jak o ostatnich dwunastu godzinach przed końcem świata, chociaż potem wydarzyło się jeszcze wiele. Kiedy masz tylko tyle czasu, nie da się już zbyt dużo. Nie ma sensu rozmyślać nad tym, czego się nie zdążyło. Więc będziemy się kochać, a potem może pójdziemy zjeść coś dobrego. Kiedy następnego dnia rozstaniemy się na parkingu, będziemy wiedzieli, że nie ma potrzeby robić już nic więcej i że wszystko, co się zdarzyło, w jakiś sposób było dobre i potrzebne i ważne.



(zdjęcia oznaczone jako pochodzące ze strony renren.com zostały wykonane przez jednego z moich towarzyszy podróży, Parhama)

Guizhou

Mogłabym robić wszystko, a siedzę w odciętej od świata szkole internatem w górskiej prowincji Chin i uczę dzieci Miao angielskiego. Warunki są tu raczej ciężkie, nie ma ciepłej wody, śpimy na piętrowych łóżkach, nie mówiąc już o tym, jak wyglądają toalety. Chłopakom udało się zainstalować Internet, ale co z tego, skoro ciągle są przerwy w dostawach prądu… Mimo wszystko nie jest tak źle – ludzie są fajni, dzieciaki przeurocze.
Dzisiaj w szkole odbywały się uroczystości i mogliśmy oglądać tradycyjne tańce Miao. Przygotowano wspaniały show. Pod koniec zostaliśmy wciągnięci na scenę i zmuszeni do tańczenia. Po wszystkim dzieci w kolorowych kostiumach chciały robić sobie z nami zdjęcia i brać autografy, zupełnie jakbyśmy to my stanowili dla nich jakąś atrakcję.
W mojej klasie jest siedemnaście dziesięciolatków, dwunastu chłopców i pięć dziewczynek. Niektórzy są nieśmiali i niezbyt chętni do bardziej aktywnego udzielania się w klasie, ale generalnie lekcje przebiegają bez większych problemów. 
Wygląda na to, że jeden z chłopców się we mnie zakochał. Jest gruby, bucowaty i niegrzeczny, nie słucha, co mówię na lekcjach, tylko składa kwiatki z papieru i mi je daje albo prosi Olivię, żeby tłumaczyła na angielski różne dziwne teksty o tym, jaka jestem piękna. Ja to mam szczęście do mężczyzn… Przynajmniej mały deklaruje, że nauczy się angielskiego, żeby móc ze mną rozmawiać, a to już pewien walor edukacyjny tej sytuacji.


Nasza szkoła:






A to zdjęcia z samej uroczystości powitalnej:













poniedziałek, 16 września 2013

W podróży do Guizhou

Od ponad 30 godzin jestem w podróży w pociągu do Guizhou. Jestem zmęczona i śpiąca, jest mi zimno. Marzę o łazience, gorącej kąpieli i łóżku (najlepiej z Tobą do tulenia). Przynajmniej mam tu wifi i mogę informować świat o mojej marnej sytuacji.

Poniżej Chiny zza okien pociągu (trasa Pekin - Nankin) ...















... i autokaru (Nankin - Ceheng)



















sobota, 14 września 2013

Kurs na Uniwersytecie Tsinghua. Zwiedzanie

Miałam uczyć dzieci angielskiego, wygląda jednak na to, że będę taką nauczycielką od wszystkiego: przygotowuję zajęcia o planowaniu kariery, ochronie środowiska, pierwszej pomocy i sztuce. Pomaga mi w tym Olivia, która będzie ze mną w klasie w czasie zajęć, by w razie potrzeby pełniła rolę tłumaczki. Czas w Pekinie upływa mi całkiem miło, nawiązałam dużo nowych znajomości i przyjaźni. Zwiedzałam Summer Palace i Wielki Mur, jadłam trzy żywe, ruszające się skorpiony. 
Jutro opuszczamy Pekin i jedziemy do Guizhou w południowo-zachodnich Chinach, gdzie będziemy uczyć dzieci z mniejszości Mao. Niestety, nie kursują tam szybkie koleje, więc wygląda na to, że spędzę w pociągu do Nanning ponad 20 godzin, a potem jeszcze kilka do wioski Ceheng w prowincji Guizhou.
 Jednocześnie jest kilka spraw w Polsce, o których cały czas myślę. Zastanawiam się co z babcią, która miała wylew i od jakiegoś czasu leży w szpitalu. Z tego co wiem, jej stan na razie jest stabilny, mama i ciocia dobrze o nią dbają, ale denerwuję się, że w każdej chwili może się pogorszyć. Ma w końcu już 86 lat. Powinnam dokończyć także pracę magisterską, bo po wakacjach mam obronę, jednak tu jak na razie zupełnie nie ma do tego warunków. No i bardzo martwię się o Ciebie. Jakoś ciężko jest mi być szczęśliwą, kiedy wiem, że masz problemy, z którymi sobie nie radzisz, a ja nie jestem w stanie zrobić nic, żeby Ci pomóc.



Plac Tiananmen




Wielki Mur 



My się wspinaliśmy ale na górę można też wjechać kolejką




A to zdecydowanie najlepszy sposób, by znaleźć się z powrotem na dole - zjeżdżalnia prawie jak w lunaparku :)





A tu znowu Yiheyuan, czyli Pałac Letni.



piątek, 13 września 2013

Chińskie poranki. Uniwersytet Tsinghua






Nowy dzień budzi się do życia w Pekinie...







widok z okien naszego apartamentu na szesnastym piętrze wieżowca...





Po drodze na zajęcia, jeszcze czas na śniadanie:




Jian bing, typowe chińskie street food, 
bardzo smaczne, trochę przypomina polskie naleśniki,
z tym że jajka rozsmarowuje się na ich powierzchni dopiero w trakcie smażenia.


A tu już Uniwersytet Tsinghua, najbardziej znana uczelnia w Pekinie,
gdzie odbywamy kurs:










Do campusu należą też rozległe ogrody:




W takim otoczeniu przyjemnie się uczyć...


wtorek, 10 września 2013

Pierwsze dni w Pekinie

Jestem już w Pekinie. Mam pokój w ośmioosobowym apartamencie dzielonym ze studentami z całego świata, ludzie są bardzo mili i szybko zaprzyjaźniam się ze wszystkimi. Moją buddy jest Olivia, bardzo dobrze wykształcona dziewczyna z Hong Kongu. Szybko złapałyśmy dobry kontakt, uwielbiam ją, spędzamy ze sobą większość czasu.
Na razie mamy kurs na uniwersytecie Tsinghua. Będziemy uczyć dzieciaki angielskiego i nie tylko. Nasz projekt nazywa się „Dare to dream” i taki jest właśnie jego cel – zachęcić uczniów z biednych, wiejskich obszarów, aby odważyły się realizować własne marzenia. Jeszcze kilka miesięcy temu, sama byłam pogrążona w depresji i nie bardzo widziałam sensu życia. Teraz coraz więcej rzeczy mnie cieszy. 
Na przykład dzisiaj spędziłam bardzo miły wieczór. Poszliśmy na kolację do restauracji Roasted Duck w Pekinie. Objadłam się jak nigdy chyba. Była pieczona kaczka, noga owcy, tona krewetek, egzotyczna ryba, potrawy z wołowiny i wieprzowiny, wnętrzności wyżej wymienionych zwierząt, jakieś zupy i sałatki. Wszystko było pyszne i serwowane w ogromnych ilościach, najedliśmy się bardzo szybko a wciąż pojawiały się nowe potrawy. Za wszystko zapłaciłam równowartość 6,5 euro. Za tyle w Europie mogłabym sobie zestaw w McDonaldzie co najwyżej zamówić… 
Potem udaliśmy się na spacer w okolicach Tiananmen Squere. Czuję, że już jest lepiej. Ale to nie tylko Chiny. Gdybym nie zrobiła tego, co zrobiłam, pewnie nadal było by bardzo źle. I nawet nie obchodzi mnie, jak bardzo było to głupie, ukryte, czy się wyda (wydało się), czy ktoś uwierzy i czy wszystko się zmieni (zmieniło się). Bez względu na wszystko inne złe, to było jakieś takie ładne i wyjątkowe i ważne. Nie wiem, czy wystarczająco silne, by uratować Cię. Nie wiem, czy wydarzy się jeszcze coś dobrego, ale wiem, że najgorsze już za nami.





Beijing, Dong Hua Men Night Market
znany wśród obcokrajowców jako "weird street food market" - miejsce, gdzie można dostać wszystkie najbardziej odjechane przysmaki, jakie sobie tylko wyobrazicie, w tym jeszcze żywe skorpiony, węże i śmierdzące tofu!




Jeszcze trochę smakowitości... rozgwiazdy, koniki morskie ...




A tu jeszcze małe skorpiony, jeszcze żywe nadziane na patyczek, ruszają się na nim, dopiero w momencie gdy klient złoży zamówienie, sprzedawca rzuca je na rozgrzaną patelnię.
Smacznego!




Pekin nocą ...



... i w dzień.




Beijing,Yiheyuan  - Pałac letni -
parkowo - pałacowy kompleks stanowiący miejsce letniego wypoczynku cesarzy z dynastii Qing