poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Children left behind

Druga strona dynamicznego rozwoju gospodarczego Chin. Dzieci z biednych, wiejskich okolic pozostawione same sobie, podczas gdy ich rodzice wyemigrowali za pracą do miasta. Zwykle oficjalnie wychowywane przez dziadków czy innych krewnych lub przyjaciół rodziny, którzy jednak często są niewykształceni, nie posiadają wystarczających środków na utrzymanie i przez cały dzień pracują na roli,  co w praktyce oznacza pozostawienie samym sobie. Widzą się z rodzicami raz lub dwa do roku, gdy Ci wracają do rodzin na Chiński Nowy Rok lub inne święta.
Takie dzieci, pozbawione wsparcia, od najmłodszych lat muszą same dbać o dom i często też szukać różnych możliwości zarobku (zbieranie śmieci, prace w polu), gdyż pieniędzy przesyłanych przez rodziców nie starcza. Pozbawione opieki, łatwiej angażują się w działalność kryminalną, prostytucję, stają się ofiarą handlu ludźmi i innych przestępstw. Ale nawet, jeśli będą miały szczęście i uda im się tego uniknąć, brak rodziców w znaczący sposób odciska się na ich życiu. O wiele częściej niż ich rówieśnicy, wychowywani w pełnych rodzinach, cierpią na depresje i inne zaburzenia psychiczne. W razie problemów nie mają się do kogo zwrócić. Zwykle bardzo wcześnie przerywają edukację i dołączają do rodziców w mieście, gdzie wykonują słabo płatne prace.
Różne źródła podają, że zjawisko to, określane przez dziennikarzy i organizacje charytatywne mianem „Children left behind” może dotyczyć nawet 50-70 milionów dzieci w całych Chinach. To zjawisko bez precedensu na skalę świata. Na chwilę o tym temacie zrobiło się głośno, kiedy w 2012 roku doszło do tragedii. W prowincji Guizhou, w południowo - wschodnich Chinach piątka dzieci zaczadziła się, próbując ogrzać swój dom. Ale jest to jednak problem w niewielkim stopniu dostrzegany przez zachodnie media. Dorośli często, podejmując decyzję o wyjeździe i pozostawieniu swoich pociech samych sobie, uważają, że jest ona i tak najlepszym wyjściem, bo mogą przynajmniej jakkolwiek wesprzeć rodzinę, przesyłając jej pieniądze. Na wsi i tak nie byłoby dla nich zajęcia, z pracy na roli trudno utrzymać całą rodzinę.   Nie mogą zabrać dzieci ze sobą, gdyż w mieście najczęściej mieszkają w różnego rodzaju przyzakładowych dormitoriach, namiotach i mieszkaniach pracowniczych. Do tej sytuacji przyczynia się także polityka rządu, który od dekad stara się kontrolować imigrację wewnętrzną, nakładając różne restrykcje.
Z problemem spotkałam się, kiedy pracowałam ucząc angielskiego w szkole w Guizhou. Przed rozpoczęciem pracy, tłumaczono nam, że mamy skupić się na tym, żeby pokazać dzieciom możliwości, jakie daje edukacja, zainspirować je, być także wychowawcą, rozmawiać o ich problemach, ale jednocześnie nie ingerować za bardzo w zastane relacje społeczne. Nie dawać złudnej nadziei, bo i tak nic nie zmienimy, tylko narobimy jeszcze większych problemów.
To były mądre dzieciaki, miały ambitne marzenia – w mojej klasie złożonej z ośmiolatków, uczniowie pytani o swoje marzenia, mówili o tym, że chcieliby zostać naukowcem, lekarzem, skończyć studia, podróżować. To, co przede wszystkim rzucało się w oczy, to ich ogromna nieśmiałość i nieumiejętność wchodzenia w relacje społeczne. Miały problemy z odpowiadaniem na najprostsze pytanie przed klasą, chętnie siedziały przy biblioteczce i czytały, ale unikały zabaw w grupie.
Bardzo poruszyło mnie rozstanie, kiedy małe dziewczynki z mojej klasy płakały, bo nie chciały wracać do domu. W tamtej chwili chyba najbardziej dotarło do mnie, że dla nich znaczy to o wiele więcej niż dla mnie, jakie to musi być uczucie, nie mieć takiego prawdziwego domu, rodzinnego ciepła, do którego chce się wracać.