środa, 17 czerwca 2015

Recenzja ksiązki "Kamienny dom - o Bliskim Wschodzie, jakiego już nie ma" A. Shadida



Autor: Anthony Shadid
Tytuł: Kamienny dom. O Bliskim Wschodzie, jakiego już nie ma
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2014
ISBN: 978-83-7536-898-7



Prawdziwy miłośnik Wiednia żyje pożyczonymi wspomnieniami. Z gorzko-słodkim uczuciem nostalgii wspomina to, czego nigdy nie poznał. Rzeczywisty Wiedeń jest pięknym miastem, jakim był zawsze. Ale Wiedeń, którego nigdy nie było, jest najwspanialszym miastem wszech czasów. Cytat z Orsona Wellesa z 1968 roku idealnie wprowadza w atmosferę książki. Anthony Shadid proponuje nam taką podróż w poszukiwaniu Bliskiego Wschodu, jaki być może nawet nigdy nie istniał. Amerykański dziennikarz libańskiego pochodzenia, korespondent „The Washington Post”, dwukrotny zdobywca nagrody Pulitzera, powraca do Mardż Ujun, by odbudować dom swoich przodków, wymarzony i wytęskniony, niemalże mityczny bajt. Jego pradziadek, Isber Samara, postawił go, by był potwierdzeniem statusu społecznego i schronieniem dla licznej rodziny. Zawiłe losy historii sprawiły jednak, że jego dzieci musiały wyemigrować do Ameryki. W 2006 roku, gdy do miasta wkroczyły izraelskie wojska, jedna z rakiet trafiła w zniszczony już i tak budynek, dopełniając destrukcji.
Shadid, w Mardż Ujun jednocześnie swój i obcy, stawia przed sobą zadanie, by przez rok przywrócić do życia ten szczególny dla niego symbol świetności dawnego Imperium Osmańskiego i kosmopolitycznej kultury Lewantu. Zmagając się z robotnikami, wkładając serce w wykończenie wszystkich detali, podziwiając kunsztowne, ręcznie wykonane płytki i wysmakowane łuczki czy zbierając oliwki, snuje opowieść o historii swojej rodziny, na której piętnem położyły się burzliwe losy kraju.
W Libanie panuje ciągłe napięcie, świadomość, że pokój może być jedynie tymczasowy. Niewiele trzeba, by beczka z prochem wybuchła, obracając w pył resztki znanego dotąd świata. Religia tu określa wszystko, wyznanie decyduje o przynależnym miejscu w społeczeństwie i determinuje wybory. W takich warunkach postawa Shadida, tęskniącego za imperium, gdzie maronici, muzułmanie i druzowie żyli w zgodzie, gdzie można było swobodnie podróżować do Damaszku i Jerozolimy, Sajdy i Hajfy, budzi niezrozumienie. Jak wspomina on w rozmowie z przyjaciółmi, tak naprawdę nigdy nie poczuje się do końca członkiem lokalnej wspólnoty, choć tego pragnie.
To bardzo osobista książka, raczej intymna relacja o poszukiwaniu swojej tożsamości, o próbach dotarcia do korzeni i odnalezienia się w świecie, w którym ważne ideały legły w gruzach, niż bezstronna kronika wydarzeń.
Anthony Shadid ukończył pisanie książki w 2011 roku. Rok później, w wieku czterdziestu trzech lat, zmarł. Niedługo przyszło mu nacieszyć się odrestaurowanym domem. Myślę jednak, że coś po sobie pozostawił. Pojedynczy człowiek rzadko kiedy ma wpływ na losy historii, nie powstrzyma wojen, nie zatamuje przelanej krwi, nie podniesie ze zgliszczy dawno upadłych imperiów. Kiedy jednak czytam, z jakim pietyzmem Shadid wybiera betonowe płytki, czuję, że udało mu się wykonać maleńki krok naprzód, ku odtworzeniu świata, w który wierzył, o którym marzył.


środa, 3 czerwca 2015

Widmowe miasta w Chinach

Kiedy podróżuję po świecie, zwykle ciekawi mnie i intryguje to co dziwne, czasem nie do końca udane, czasem wręcz brzydkie i okrutne, słowem, to co różni się znacząco od rzeczywistości, którą znamy na co dzień. Lubię wyjść poza hermetyczne otoczenie drogich hoteli i wnikać w absurdy lokalnych kultur, interesuje mnie również nędza i jej źródła, dziwne eksperymenty socjologiczne i gospodarcze, nieudane inwestycje.
Ostatnio czytam dużo na temat zjawiska tzw. widmowych miast w Chinach (China’s ghost cities) i zastanawiają mnie przyczyny i skutki tego zjawiska, z resztą dość szeroko opisywanego w Internecie. Wygląda to mniej więcej tak, że deweloperzy, na zlecenie rządu budują osiedla mieszkaniowe i całą potrzebną infrastrukturę (drogi, szkoły, szpitale, kina, teatry, słowem, wszystko, co potrzebne jest do życia), które po wybudowaniu stoją niemal puste. W ten sposób powstają całe miasta, przeznaczone dla milionów mieszkańców, które są zamieszkanie jedynie przez kilkadziesiąt tysięcy, z których większość stanowią robotnicy pracujący przy dalszej rozbudowie. Większość mieszkań stoi pusta – miasta te znajdują się często w oddalonych i słabo zaludnionych regionach Chin a ich ceny są poza zasięgiem przeciętnej chińskiej rodziny.  
Krytycy Chin mówią o krótkowzroczności rządu, który chce sztucznie napędzać wzrost gospodarczy dzięki niezbyt sensownym inwestycjom. Niektórzy analitycy mówią wręcz o nadmuchaniu bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości znacznie większej od tego, co doprowadziło do kryzysu w Stanach Zjednoczonych. Ich oponenci argumentują, że rząd w ten sposób przygotowuje się do wielkiej migracji ze wsi do miast, która w Chinach trwa już od jakiegoś czasu i powoduje ogromne przeludnienie na przedmieściach wielkich metropolii takich jak Pekin czy Szanghaj. W zamierzeniu miałoby to być rozwiązaniem problemu powiększających się slumsów, gdzie ludzie mieszkają w prymitywnych przybudówkach, które nie spełniają żadnych norm sanitarnych, bez dostępu do takich instytucji, jak szkoła czy szpital, gdzie szerzą się patologie.
Faktycznie, większość z tych pustych mieszkań, jest sprzedanych. Kto jednak je kupuje? Często są to bardziej zamożne osoby z wyłaniającej się klasy średniej, jest to ich kolejne mieszkanie, które traktują bardziej jak inwestycję. Może zamieszkają w nim w przyszłości, a może odsprzedadzą  kiedy sytuacja się zmieni i pojawi się popyt, ceny wzrosną. W końcu w Chinach nieruchomości są jedną z niewielu możliwości inwestowania dostępnych obywatelom. Znacznie częściej jednak mamy do czynienia z sytuacją, kiedy deweloperzy po prostu handlują mieszkaniami między sobą, gdyż zainteresowanie nimi jest zerowe.
Wydaje mi się, że Chiny wybudowały zbyt dużo dobrej klasy mieszkań zbyt szybko, co w żaden sposób nie przyczyni się do polepszenia sytuacji tych, którzy przede wszystkim zainteresowani są migracją ze wsi do miast. Ich nie interesują apartamentowce, podróżują raczej tam, gdzie jest możliwość podjęcia pracy i utrzymania się w miarę tanio.
A może jednak się mylę? Może faktycznie są to miasta przyszłości? Zjawisko „widmowych miast” znam głównie z opowieści i doniesień medialnych, sama podczas swojej pracy w Chinach nie miałam możliwości ich zwiedzić, przebywałam głównie w Pekinie i na prowincji w Guizhou. Chętnie pojeździłabym po takich miejscach, żeby przekonać się na własne oczy, jak to naprawdę wygląda i funkcjonuje
Dla zainteresowanych, polecam materiał o chińskich miastach widmach na youtube: